nawiają, to z Warszawy... Teraz wracam z Wiednia, gdzie kupowałem meble, ale zabawię u prezesowej tylko parę dni, bo panie, muszę zmienić wszystkie obicia w pałacu, założone niedawniej, jak dwa tygodnie temu. Ale cóż robić... nie podobały się, więc obedrzemy, niema rady!...
Śmiał się i mrugał oczyma, a Wokulskiego zimno przeszło.
— Dla kogo te meble?... Komu nie podobały się obicia?... — pytał sam siebie z trwogą.
— Szanowny pan — ciągnął baron — już skończył swoję misyą. Winszuję!... — dodał ściskając go za rękę. — Od pierwszego, panie, rzutu oka uczułem dla pana szacunek i sympatyą, która teraz zamienia się w prawdziwą cześć... Tak, panie. Nasze usuwanie się od politycznego życia, zrobiło nam wiele szkody. Pan pierwszy złamałeś nierozsądną zasadę abstynencyi i zato, panie, cześć... Musimy się przecie interesować sprawami państwa, w którem znajdują się nasze majątki, gdzie leży nasza przyszłość...
— Nie rozumiem pana, panie baronie — przerwał mu nagle Wokulski.
Baron tak zmieszał się, że przez chwilę siedział bez ruchu i głosu. Nareszcie wybąkał:
— Przepraszam!... Doprawdy nie miałem zamiaru... Ale sądzę, że moja przyjaźń dla czcigodnej prezesowej, która, panie, tak...
— Skończmy, panie, z wyjaśnieniami — rzekł
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.