ze śmiechem Wokulski, ściskając go za rękę. — Kontent pan z wiedeńskich sprawunków?
— Bardzo... panie... bardzo... Chociaż, czy pan uwierzy, była chwila, że za radą szanownej prezesowej, miałem zamiar fatygować pana w Paryżu...
— Chętnie służyłbym. Ocóżto chodziło.
— Chciałem mieć ztamtąd garnitur brylantowy — mówił baron. — Ale że w Wiedniu trafiły mi się pyszne szafiry... Właśnie mam je przy sobie i jeżeli pan pozwoli... Pan jest znawcą klejnotów?...
„Dla kogo te szafiry?“ — myślał Wokulski. Chciał poprawić się na siedzeniu, ale poczuł, że nie może podnieść ręki, ani wyprostować nóg...
Baron tymczasem wyjął z rozmaitych kieszeni cztery safianowe pudełka, ustawił je na ławce i pokolei zaczął otwierać.
— Oto bransoleta — mówił — prawda, jaka skromna, jeden kamień... Brosza i kolczyki już są ozdobniejsze; kazałem nawet zmienić oprawę... A to naszyjnik... Proste to, ale smaczne i może dlatego ładne... Ale ogień jest, prawda panie?...
Mówiąc tak, przesuwał szafiry przed oczyma Wokulskiego, przy migotliwym blasku świecy.
— Nie podobają się panu? — spytał nagle baron, spostrzegłszy, że jego towarzysz nie odpowiada.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.