rezydencyi. Na dość wysokiem, choć łagodnem wzgórzu, wznosił się piętrowy pałac, z dwoma parterowemi skrzydłami. Za nim zieleniły się stare drzewa parku, przed nim rozścielała się jakby wielka łąka, poprzecinana ścieżkami, tu i owdzie ozdobiona kląbem, posągiem, albo altanką. U stóp wzgórza połyskiwała obszerna płachta wody, oczywiście sadzawka, na której kołysały się łódki i łabędzie.
Na tle zieloności pałac jasnożółtej barwy, z białemi słupami, wyglądał okazale i wesoło. Naprawo i nalewo od niego widać było między drzewami murowane budynki gospodarskie.
Przy odgłosie wystrzałów z bata, które tym razem udawały się Ochockiemu, brek po marmurowym moście zajechał przed pałac, zawadziwszy tylko jednem kołem o trawnik. Podróżni wysiedli, Ochocki jednak nie oddał lejców, lecz jeszcze odprowadził ekwipaż do stajni.
— A niech pan pamięta, że o pierwszej śniadanie! — zawołała panna Felicya,
Do barona zbliżył się stary służący w czarnym surducie.
— Jaśnie pani — rzekł — jest teraz w spiżarni. Może panowie pozwolą do siebie.
I zaprowadziwszy ich do prawej oficyny, wskazał Wokulskiemu obszerny pokój, którego otwarte okna wychodziły do parku. Pochwili wbiegł chło-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/394
Ta strona została uwierzytelniona.