sowa — a pomimoto chce mu się żenić. A co powiesz o jego narzeczonej?
— Wcale jej nie znam, chociaż dziwi mnie, że upodobała sobie barona, który zresztą może być najzacniejszym człowiekiem.
— Tak, to jest dziwna dziewczyna — mówiła prezesowa — i powiem ci, że zaczynam tracić dla niej serce. Do jej małżeństwa nie mięszam się, skoro niejedna panna jej zazdrości, a wszyscy mówią, że robi świetną partyą. Ale to, co miała dostać po mojej śmierci, przejdzie na innych. Kto ma krocie barona, nie potrzebuje moich dwudziestu tysięcy.
Czuć było rozdrażnienie w głosie staruszki.
Niebawem pożegnała Wokulskiego, radząc mu przejść się po parku.
Wokulski wyszedł na dziedziniec i około lewej oficyny, gdzie była kuchnia, skręcił do parku.
Później bardzo często przychodziły mu na myśl dwa najpierwsze spostrzeżenia, jakie zrobił w Zasławku.
Przedewszystkiem niedaleko kuchni zobaczył budę, a przed nią na łańcuchu psa, który spostrzegłszy obcego, począł tak szczekać, wyć i rzucać się, jakby dostał wścieklizny. Widząc, że mimoto, pies ma wesołe oczy i kręci ogonem, Wokulski pogłaskał go, co okrutnego zwierza wprawiało w taki humor, że nie pozwolił gościowi odejść od siebie. Wył, chwytał za ubranie, kładł
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/398
Ta strona została uwierzytelniona.