w tej chwili parują z niego. Gdyby go zapytano: czem jest wieś? odpowiedziałby, że jest ciszą.
Wtem usłyszał szybki bieg za sobą. Gonił go Ochocki, niosąc na ramieniu dwie wędki.
— Nie było tu panny Felicyi? — zapytał. — Miała przyjść o wpół do trzeciej i iść ze mną na ryby... Ale taka to babska punktualność. Może pan pójdzie z nami? Niema pan ochoty. To może pan woli grać ze Starskim w pikietę?... Do tego on zawsze gotów, wyjąwszy, jeżeli znajdzie komplet do preferansa.
— Cóż tu robi ten pan Starski?
— Jakże co? Mieszka u swojej ciotecznej babki a razem chrzestnej matki, prezesowej Zasławskiej, i jak teraz, martwi się, że zapewne nie odziedziczy po niej majątku. Ładny grosz, ze 300 tysięcy rubli!... Ale prezesowa uważa, że lepiej wesprzeć niem podrzutków, aniżeli kasę w Monaco. Biedny chłopak!
— Cóż mu złego?
— Ale ba!... Po babci urwało się, z Kazią zerwało się i choć w łeb sobie strzel...
Wiedz pan — ciągnął Ochocki, majstrując coś około wędek — że kiedyś, obecna pani Wąsowska, jeszcze jako panna, miała słabość do Starskiego. Kazio i Kazia, jaka dobrana para, co?... Zdaje się, że nawet pod wpływem tej idei, pani Kazia zjechała do nas przed trzema tygodniami, (a ma także grosz po nieboszczyku, bodaj czy nietyle co
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/400
Ta strona została uwierzytelniona.