Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/407

Ta strona została uwierzytelniona.

schylona nad haftem. W tej chwili podniosła głowę i spojrzała na Starskiego z takim wyrazem rozpaczy, że Wokulski zdziwił się... Ale Starski wciąż uderzał szpierózgą w koniec swego buta, gryzł cygaro i uśmiechał się napół drwiąco, napół smutnie.
Za altanką rozległ się głos Ochockiego:
— Widzisz, mówiłem ci, że tu jest pani...
— No to w altance, ale nie w krzakach — odpowiedziała młoda dziewczyna z koszykiem w ręku.
— Ach, głupia jesteś! — mruknął Ochocki wchodząc i niespokojnie patrząc na damy.
— Oho! Pan Julian znowu wkracza do nas, jako tryumfator — rzekła wdówka.
— Ależ słowo honoru daję, że tylko dla skrócenia drogi szedłem przez kląby — tłómaczył się Ochocki.
— I tak pan zjechał z drogi, jak dziś wioząc nas...
— No, słowo honoru daję...
— Już lepiej podprowadź mnie, zamiast się tłómaczyć — przerwała prezesowa.
Ochocki podał jej rękę, ale miał minę tak zakłopotaną i kapelusz tak wsadzony na bakier, że pani Wąsowska nie mogła pohamować nadmiaru wesołości, co na twarzy panny Felicyi wywołało nową seryą rumieńców, a Ochockiego zmusiło do rzucenia wdówce kilku gniewnych spojrzeń.