Całe towarzystwo skręciło nalewo i boczną aleją szło do budynków folwarcznych. Naprzód prezesowa z Ochockim, za nimi dziewczyna z koszykiem, potem wdówka z panną Felicyą, Wokulski, a za nim panna Ewelina ze Starskim. Przy furtce hałas na przodzie spotęgował się, a w tej chwili Wokulskiemu przywidziało się, że słyszy za sobą cichą rozmowę.
— Czasem zdaje mi się, że wolałabym w grobie leżeć... — szepnęła panna Ewelina.
— Odwagi... odwagi... — odpowiedział jej tym samym tonem Starski.
Wokulski teraz dopiero zrozumiał cel wyprawy na folwark, gdy w dziedzińcu wybiegło naprzeciw prezesowej całe stado kur, którym ona rzucała ziarno z kosza. Za kurami ukazała się ich dozorczyni, stara Mateuszowa, donosząc pani, że wszystko jest dobrze, tylko, że zrana krążył nad dziedzińcem jastrząb, a po południu jedna z kur trochę udławiła się kamieniem, ale już ją minęło.
Po przeglądzie drobiu, prezesowa obejrzała obory i stajnie, gdzie parobcy, powiększej części ludzie dojrzałego wieku, składali jej raporta. Tu omało nie zdarzył się wypadek. Ze stajni bowiem nagle wybiegło spore źrebię i rzuciło się na prezesowę przedniemi nogami, jak pies, który staje na dwu łapach. Szczęściem Ochocki pohamował figlarne zwierzę, a prezesowa dała mu zwykłą porcyą cukru...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/408
Ta strona została uwierzytelniona.