Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/421

Ta strona została uwierzytelniona.

stojni ludzie. A oni, wie pan, z jaką wystąpili propozycyą?... Ażeby kupić od nich winogron!... Panie! oni nam sprzedawali winogrona, kiedy ja myślałam o bandytach. Chciałam ich wybić ze złości, naprawdę. Otóż — pan dzisiaj przypomniał mi tych tatarów... Prezesowa przez kilka tygodni tłómaczyła mi, że pan jesteś oryginalny człowiek, zupełnie różny od innych, a tymczasem widzę, że pan jesteś najzwyklejszy pedant. Czy tak?
— Tak.
— Widzi pan, jak ja się znam na ludziach. Możebyśmy jeszcze pojechali galopem. Albo — nie, już mi się nie chce, jestem zmęczona. Ach... gdybym choć raz w życiu spotkała prawdziwie nowego człowieka...
— A z tego coby pani przyszło?
— Miałby jakiś nowy sposób postępowania, mówiłby mi nowe rzeczy, czasami rozgniewałby mnie do łez, potem sam śmiertelnie obraziłby się na mnie, a potem — naturalnie musiałby przepraszać. O, ten zakochałby się we mnie do szaleństwa! Wpiłabym mu się tak w serce i pamięć, że nawet w grobie nie zapomniałby o mnie... No, taką miłość rozumiem.
— A pani coby mu dała wzamian? — spytał Wokulski, któremu robiło się coraz ciężej i smutniej.
— Czy ja wiem? Może i ja zdecydowałabym się na jakie szaleństwo...