aniżeli dziesięciu austryackich hrabiów. Znam ja dobrze wartość ich tytułów...
— Przyzna pani jednak, że urodzenie...
Prezesowa roześmiała się ironicznie.
— Wierz mi, Belu, że urodzenie jest najmniejszą zasługą tych, którzy się rodzą. A co do czystości krwi... Ach Boże! wielkie to szczęście, że niebardzo zajmujemy się sprawdzaniem tych rzeczy. Powiadam ci, że o czyjemś urodzeniu nie warto rozmawiać z ludźmi starymi, jak ja... Tacy bowiem zwykle pamiętają dziadów i ojców i nieraz dziwią się: dlaczego wnuk jest podobny do kamerdynera, a nie do ojca. No, wiele się tłomaczy zapatrzeniem.
— Pani jednak bardzo lubi pana Wokulskiego — szepnęła panna Izabela.
— Tak jest, bardzo! — zawołała z mocą staruszka. — Kochałam jego stryja, przez całe życie byłam nieszczęśliwa dlatego tylko, że oderwano mnie od niego i to z tych samych pobudek, dla których twoja ciotka usiłuje dziś lekceważyć Wokulskiego. Ale on nie da sobą pomiatać, o nie!... — mówiła prezesowa. — Kto z takiej nędzy potrafił wydobyć się, kto bez cienia zarzutu zrobił majątek, wykształcił się tak jak on, ten może nie dbać o opinie salonów. Wiesz chyba, jaką dziś gra rolę i poco jeździł do Paryża... Otóż zapewniam cię, że nie on do salonów, ale salony do niego przyjdą, a pierwszą będzie twoja ciotka, jeżeli zdarzy się
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/434
Ta strona została uwierzytelniona.