Ten nagle skręcił i wpadł między gazony.
— Ciekawym — szepnął — co mu powiem, jeżeli mnie spotka?... Po dyabła ja wlazłem w to błoto?...
— Panno Ewelino!... Panno Ewelino!... — wołał baron już znacznie dalej.
„Słowik wabi samiczkę! — myślał Wokulski. Właściwie jednak, czy można absolutnie potępiać nawet tę kobietę?... Sama przyznaje głośno, że nie ma charakteru, a pocichu — że trzeba jej pieniędzy, których nie posiada i bez których, jak ryba bez wody, żyć nie potrafi. Więc cóż ma robić?... Wychodzi nieszczęśliwa bogato zamąż... A że jednocześnie serce odzywa się w niej, wielbiciel namawia ją, ażeby szła zamąż i oboje sądzą, że pieszczota starego męża nie zepsuje im smaku, więc robią nowy wynalazek: zdradę przed ślubem, nie starając się nawet o patent. Wreszcie może są aż tak cnotliwi, że umówili się, iż zdradzą go dopiero po ślubie... Bardzo ładne towarzystwo!... Społeczność wytwarza niekiedy ciekawe produkta... I pomyśleć, że każdemu z nas może trafić się podobny specyał!... Doprawdy, należałoby trochę mniej ufać poetom, kiedy zachwalają miłość jako najwyższe szczęście...“
— Panno Ewelino!... panno Ewelino!... — odzywał się jękliwie baron.
— Cóżto za podła rola — szepnął Wokulski. —
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.