Lampa gasła, Wokulski zdmuchnął ją i rzucił się na łóżko.
Przez dwa następne dnie padał deszcz i goście zasławscy nie opuszczali pałacu. Ochocki wziął się do książek i prawie nie pokazywał się, panna Ewelina chorowała na migrenę, panny Izabela i Felicya czytały francuskie ilustracye a reszta towarzystwa, pod przewodnictwem prezesowej, zasiadła do wista.
Przy tej okazy i Wokulski spostrzegł, że pani Wąsowska zamiast kokietować go, do czego ciągle nastręczała się sposobność, zachowuje się bardzo obojętnie. Uderzyło go zaś, że gdy Starski chciał ją raz pocałować w rękę, wyrwała ją i obrażona zapowiedziała mu, ażeby nigdy nie ważył się tego robić. Gniew jej był tak szczery, że sam Starski zdziwił się i zmieszał, a baron, choć mu nie szła karta, był w doskonałym humorze.
— Czy i mnie pani nie pozwoli ucałować swej rączki?... — rzekł baron w jakiś czas po owym wypadku.
— Panu owszem — odparła — podając mu rękę.
Baron ucałował ją jak relikwią, spoglądając z tryumfem na Wokulskiego, który pomyślał, że jego utytułowany przyjaciel, może nie ma powodu do zbyt wielkiej uciechy.
Starski z takim zajęciem patrzył w karty, że zdawał się nie uważać nato co zaszło.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/459
Ta strona została uwierzytelniona.