— Obraził pan Felcię — rzekła panna Izabela. — To nie godzi się... ona jest panu tak życzliwa.
— Panna Felicya ma przyjemność w zbieraniu rydzów, ja wolę słuchać wykładu pani o lesie.
— Bardzo mi to pochlebia — odpowiedziała, lekko rumieniąc się panna Izabela — ale jestem pewna, że prędko znudzi pana mój wykład. Bo dla mnie niezawsze las jest piękny, czasem bywa okropny. Gdybym tu była sama, zpewnością, nie widziałabym ulic, kościołów i buduarów. Kiedy jestem sama, las mnie przeraża. Przestaje być dekoracyą, a zaczyna być czemś, czego nie rozumiem i czego się boję. Głosy ptaków są jakieś dzikie, czasem podobne do nagłego krzyku boleści, a czasem do śmiechu ze mnie, że weszłam między potwory... Wtedy każde drzewo wydaje mi się istotą żywą, która chce mnie owinąć gałęźmi i udusić; każde ziele w zdradziecki sposób oplątuje mi nogi, ażeby mnie już ztąd nie wypuścić... A wszystkiemu temu winien kuzynek Ochocki, który tłómaczył mi, że natura nie jest stworzona dla człowieka... Według jego teoryi wszystko żyje i wszystko żyje dla siebie...
— Ma racyą — szepnął Wokulski.
— Jakto, więc i pan w to wierzy? Więc według pana, ten las nie jest przeznaczony na pożytek ludziom, ale ma jakieś swoje własne interesa, niegorsze od naszych...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/469
Ta strona została uwierzytelniona.