Gdy podróżni zatrzymali się w rynku, Wokulski wysiadł, ażeby zobaczyć się z proboszczem, Starski zaś objął komendę.
— Więc my — rzekł — jedziemy brekiem do tych dębów i tam zjemy co Bóg dał, a kucharze przygotowali. Następnie brek wróci się tu po pana Wokulskiego...
— Dziękuję — odparł Wokulski. — Nie wiem jak długo zabawię i wolę iść piechotą. Zresztą muszę jeszcze wstąpić do ruin...
— I ja z panem — odezwała się panna Izabela. — Chcę zobaczyć ulubiony kamień prezesowej ... — dodała półgłosem. — Proszę mi dać znać, jak pan tam będzie.
Brek odjechał, Wokulski wstąpił na plebanią i w ciągu kwadransa skończył interes. Proboszcz oświadczył mu, że nikt w mieście nie będzie miał pretensyi, jeżeli na kamieniu zamkowym znajdzie się jaki napis, byle nie nieprzyzwoity i nie bezbożny... Dowiedziawszy się zaś, że chodzi o pamiątkę po nieboszczyku kapitanie Wokulskim, którego znał osobiście, proboszcz obiecał zająć się ułatwieniem tej sprawy.
— Jest tu — rzekł — niejaki Węgiełek, sprytny hultaj, trochę kowal, trochę stolarz, więc może on potrafi wyrzeźbić na kamieniu co potrzeba. Zaraz ja po niego poszlę.
W ciągu następnego kwadransa zjawił się i Węgiełek, chłopak dwudziestokilkoletni, z fizyo-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/479
Ta strona została uwierzytelniona.