mi się dom nie spalił, chowałem taki jeden ząb jak pięść, który ząb dziaduś znalazł w tem miejscu, (sprawiedliwie mówię i nic nie kłamę). A jeżeli jeden ząb był jak pięść, (widziałem go przecie i miałem w ręku przez długie czasy), to już łeb musiał być jak piec, a cała osoba chyba jak stodoła... Więc borykać się z takim było trudno i jeszcze nie z jednym, ale z wieloma.
Dlatego, najśmielszy człowiek, choćby mu się i jak spodobała panna, a jeszcze lepiej jej majętności, wejść do podziemiów nie miał odwagi, ażeby go co nie ujadło....
O tej pannie i o tych majątkach — prawił dalej Węgiełek — wiedzieli ludzie oddawna; takim sposobem, że dwa razy do roku na Wielkanoc i na święty Jan, usuwał się kamień, co leżał na dnie potoku i, jeżeli kto stał wtedy nad wodą, mógł zajrzeć do otchłani i widzieć tamtejsze dziwy.
Jednej Wielkanocy (dziadusia jeszcze wtedy nie było na świecie), przyszedł tu do zamku młody kowal z Zasławia. Stanął nad potokiem i myśli: „Nie mogłyby się to mnie pokazać skarby?... Zarazbym wlazł do nich, choćby przez najciaśniejszą dziurę, naładowałbym kieszenie i już nie potrzebowałbym dymać miechem“. Ledwie tak pomyślał, aż naraz — usuwa się kamień, a mój ci kowal widzi wory pieniędzy, misy ze szczerego złota i tyle drogiej odzieży, jak na jarmarku...
Ale najpierwej wpadła mu przed oczy śpiąca
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/486
Ta strona została uwierzytelniona.