Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/491

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obudzisz się, ty moja królewno... — rzekł.
— Nie wiem... może... — odpowiedziała.
— Hop!... hop!... — zawołał z dołu Starski. — A chodźcie już państwo, bo obiad wystygnie...
Panna Izabela obtarła oczy i prędko opuściła ruinę. Za nią wyszedł Wokulski.
— Cóżeście państwo tak długo robili? — pytał ze śmiechem Starski, podając rękę pannie Izabeli, która przyjęła ją pośpiesznie.
— Słyszeliśmy nadzwyczajną historyą!... — odpowiedziała panna Izabela. — Doprawdy, nigdy nie myślałam, że w tym kraju mogą istnieć podobne legendy i że mogą je w tak zajmujący sposób opowiadać ludzie prości... Cóż nam dasz na obiad, kuzynie?... Ach, ten chłopak jest niezrównany!... Poproście go, ażeby ją wam powtórzył...
Wokulskiego nie raziło już to, że panna Izabela idzie ze Starskim pod rękę, że opiera się na nim, a nawet, że go kokietuje. Wzruszenie, którego był świadkiem i jedno nic nieznaczące jej słówko, rozproszyło wszystkie jego obawy. Ogarnęło go spokojne zamyślenie, w którem nietylko Starski, ale całe towarzystwo zniknęło mu zprzed oczu.
Pamiętał, że wszedł na górę pod dęby, że coś jadł z wielkim apetytem, że był wesoły, rozmowny i nawet umizgał się do panny Felicyi. Ale