Panna Izabela nieznacznie otarła łzę... Wokulski, nie patrząc na nią, mówił:
— Niedalej jak teraz, kiedy byłem w Paryżu, miałem przed sobą dwie drogi. Jedna prowadzi do wielkiego wynalazku, który może zmieni dzieje świata, druga do pani. Wyrzekłem się tamtej, bo mnie tu przykuwa niewidzialny łańcuch: nadzieja, że mnie pani pokocha. Jeżeli to jest możliwem, wolę szczęście z panią, od największej sławy bez pani; bo sława to liczman, za który własne szczęście poświęcamy dla innych. Ale jeżeli się łudzę, tylko pani może zdjąć ze mnie to zaklęcie. Powiedz, że nie masz i nie będziesz miała nic dla mnie i... Wrócę tam, gdzie może odrazu powinienem był zostać.
Czy tak?... — dodał biorąc ją za rękę.
Nie odpowiedziała nic...
— Więc zostaję... — rzekł po chwili. — Będę cierpliwym, a pani sama da mi znak, że spełniły się moje nadzieje.
Wrócili do pałacu. Panna Izabela była trochę zmieniona, ale rozmawiała ze wszystkimi wesoło. Wokulskiemu znowu powrócił spokój. Nie rozpaczał że panna Izabela odjeżdża; powiedział sobie, że zobaczy ją za miesiąc i to mu obecnie wystarczało.
Po śniadaniu zajechał powóz; zaczęto się żegnać. Na ganku panna Izabela szepnęła do pani Wąsowskiej:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/497
Ta strona została uwierzytelniona.