— Mogłabyś też, Kaziu, już nie dręczyć tego biedaka...
— Kogóż to?
— Twego imiennika.
— Ach, Starskiego... Zobaczymy.
Panna Izabela podała rękę Wokulskiemu.
— Do widzenia — szepnęła z akcentem w głosie.
Odjechała. Całe towarzystwo stało w ganku, patrząc na powóz, który zpoczątku oddalał się, potem skręcił za stawem, znikł za pagórkiem, znowu ukazał się i nareszcie został po nim tylko tuman żółtego kurzu.
— Bardzo piękny dzień — rzekł Wokulski.
— O bardzo ładny — odparł Starski.
Pani Wąsowska zpod spuszczonych brwi przypatrywała się Wokulskiemu.
Powoli rozeszli się wszyscy. Wokulski został sam. Wstąpił do swego pokoju, lecz wydał mu się bardzo pusty; potem chciał iść do parku, ale coś go ztamtąd odepchnęło... Potem przywidziało mu się, że panna Izabela jeszcze musi być w pałacu i w żaden sposób nie mógł zrozumieć, że wyjechała, że jest już o milę od Zasławka i że każda sekunda oddala ją od niego.
— A jednak wyjechała! — szepnął. — Wyjechała, więc i cóż?...
Poszedł nad staw i przypatrywał się białej łódce, dokoła której błyszczała woda, aż oczy bolały. Nagle, jeden z łabędzi, pływających przy tam-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/498
Ta strona została uwierzytelniona.