się ani z panną Felicyą, ani z panną Izabelą, ani nawet z nią... Dyabli mi po żonie, któraby się szastała po moich laboratoryach w sukni z długim ogonem, wyciągałaby mnie na spacery, wizyty, teatry... Dalibóg, nie znam ani jednej kobiety, w której ciągłem towarzystwie nie zgłupiałbym w pół roku.
Umilkł i chciał odchodzić.
— Słówko — rzekł Wokulski. — Kiedy pan wróci do Warszawy, niech pan do mnie wstąpi. Może zakomunikuję panu wiadomość o wynalazku, który wprawdzie zabierze połowę życia, ale... przypadnie panu do gustu.
— Balony?... — spytał Ochocki z pałającym wzrokiem.
— Coś lepszego. Dobranoc.
Na drugi dzień około południa, Wokulski pożegnał dom prezesowej. W parę godzin później był w Zasławiu. Odwiedził proboszcza i kazał Węgiełkowi zabierać się w drogę do Warszawy. Załatwiwszy to, poszedł do ruin zamkowych.
Na kamieniu już był wyryty czterowiersz. Wokulski przeczytał go kilka razy i zatrzymał wzrok na słowach:
„Zawsze i wszędzie będę ja przy tobie...“
— A jeżeli nie?... — szepnął.
Na myśl o tem opanowała go rozpacz. W tej chwili miał jedno tylko pragnienie: ażeby ziemia
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/510
Ta strona została uwierzytelniona.