— Mało dbam o tą kamienicę — rzekł, wzruszając ramionami — sprzedam ją ladadzień...
Ale wkońcu dał się namówić i pojechaliśmy tam około pierwszej w południe. Na podwórku spostrzegłem, że sztory w lokalu Maruszewicza są starannie zasłonięte... Widocznie miał już nowy garnitur mebli.
Stach niedbale rozejrzał się po oknach domu i bez najmniejszej uwagi słuchał mego sprawozdania o melioracyach. Daliśmy nową podłogę w bramie, wyreparowaliśmy dachy, odmalowaliśmy ściany, myliśmy schody cotydzień. Słowem, z zaniedbanej zrobiliśmy wcale okazałą kamienicę. Wszystko było w porządku, nie wyłączając dziedzińca i wodociągów; wszystko, oprócz komornego.
— Zresztą — zakończyłem — bliższych informacyi o komornem udzieli ci twój rządca, pan Wirski, po którego zaraz poszlę stróża...
— A dajże mi spokój z komornem i rządcą — mruknął Stach. — Idźmy już do tej pani Stawskiej i wracajmy do sklepu.
Weszliśmy na pierwsze piętro lewej oficyny, gdzie czuć było zapach gotowanych kalafiorów; Stach zmarszczył się, a ja zapukałem do kuchni.
— Są panie? — zapytałem grubej kucharki.
— Jeszczeby też nie były, jak pan przychodzi — odpowiedziała, mrużąc oczy.
— Widzisz, jak nas przyjmują!... — szepnąłem po niemiecku do Stacha.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/022
Ta strona została uwierzytelniona.