tygodniowej pracy nad nim, tylem zrobił, że gotów dać... Zgadnijcie panowie: ile?... Ośmdziesiąt tysięcy rubli!... Co?... Kokosowy interes. Nieprawdaż?...
Wokulski zaczerwienił się z gniewu, a przez chwilę myślałem, że wyrzuci gościa za drzwi. Pohamował się jednak i odparł, ale już tym swoim tonem, tym ostrym i nieprzyjemnym:
— Znam tego litwina, nazywa się baronową Krzeszowską...
— Co?... — zdziwił się adwokat.
— Ten skąpy litwin daje nie ośmdziesiąt, ale dziewięćdziesiąt tysięcy za mój dom, pan zaś proponujesz mi niższą cenę, ażeby więcej zarobić...
— Hę! hę!... hę!... — zaczął śmiać się adwokat. — Któżby inaczej robił, szanowny panie Wokulski?
— Powiedz pan zatem swojemu litwinowi — przerwał mu Stach — że sprzedam kamienicę, ale za sto tysięcy rubli. I to do nowego roku. Po nowym roku cenę podniosę.
— Ależ to jest nieludzkie! co pan mówi... — wybuchnął gość. — Pan chce tej nieszczęśliwej kobiecie wydrzeć ostatni grosz... Co świat nato powie, zastanów się pan!...
— Co powie świat, o to nie dbam — rzekł Wokulski. — A jeżeli zechce mnie moralizować, tak, jak pan, pokażę mu drzwi. O, tam są drzwi, widzisz pan, panie adwokacie?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.