walił się przy ulicy Wspólnej, kiedy naraz Węgrowicz trąca swoim kuflem w mój kufel i mówi:
— Niejeden się to jeszcze dom zawali przed nowym rokiem!
A Szprot mrugnął okiem.
Nie podobało mi się to jego mruganie, bo nigdy nie lubiłem przemrugiwać się z lada błaznem, więc pytam:
— Cóżto, panie, mają znaczyć pańskie pantominy?
On śmieje się głupowato i mówi:
— Przecież pan wie lepiej aniżeli ja, coto znaczy; Wokulski sprzedaje sklep...
Męko Chrystusowa!... Żem go nie trzasnął kuflem w łeb, dziwię się samemu sobie. Na szczęście pohamowałem pierwszy impet, wypiłem dwa kufle piwa jeden po drugim i pytam go, niby spokojnym głosem:
— Pocóżby Wokulski miał sklep sprzedać i komu?
— Komu?... — wtrąca Węgrowicz. — Alboż to mało żydów w Warszawie? Złożą się we trzech, bodaj w dziesięciu i zaparszywią Krakowskie Przedmieście z łaski jaśnie wielmożnego pana Wokulskiego, co trzyma własny powóz i jeździ do arystokracyi na letnie mieszkanie. Mój Boże!... pamiętam, jak mi to biedactwo podawało rozbratel u Hopfera... Niema teraz, jak jeździć na wojnę i rewidować tureckie kieszenie.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.