— Ale pocoby sprzedawał sklep? — pytam, szczypiąc się w kolano, ażeby nie wybuchnąć na tego dziada.
— Dobrze robi, że sprzedaje! — odparł Węgrowicz, wziąwszy w garść, już nie wiem, który kufel piwa. — Co on ma robić między kupcami, taki pan, taki... dyplomata, taki... nowator, co nam tu nowe towary sprowadza?...
— Mnie się zdaje, że jest inny powód — wtrącił Szprot. — Wokulski stara się o pannę Łęcką, a choć zrazu dostał odkosza, jednak dziś znowu tam bywa, więc musi mieć widoki... A że panna Łęcka nie wyszłaby za galanteryjnego kupca, choćby on był dyplomatą i nowatorem...
W oczach zaczęły mi ognie latać. Uderzyłem kuflem w stół i krzyknąłem:
— Kłamiesz pan, wszystko pan kłamiesz, panie Szprot!... A oto mój adres... — dodałem, rzucając mu bilet na stół...
— Co mi pan dajesz adresy? — odparł Szprot. Mam panu przysłać partyą kortu, czy co?...
— Satysfakcyi żądam od pana — krzyknąłem, wciąż bijąc w stół...
— Tere-fere! — mówi Szprot i kręci palcem w powietrzu. Łatwo panu żądać satysfakcyi, boś oficer węgierski. Zamordować człowieka, albo nawet dwu, czy samemu dać się porąbać, to u pana chleb z masłem... Ale ja panie jestem ajent
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.