— Słyszeliście państwo coś podobnego?...
Na drugi dzień zjawia się właścicielka paryskiej pralni. Ma aksamitną salopę, dużo godności w ruchach i jeszcze więcej stanowczości w fizyognomii. Siada w sklepie na fotelu i ogląda się, jakby miała zamiar kupić parę japońskich wazonów, a następnie zaczyna:
— A dziękuję panu!.. Porządnie pan ze mną wyszedł, niema co mówić... Kupił pan kamienicę w lipcu, a sprzedał ją w grudniu, rychtyg jak na handel, nie uprzedzając o tem nikogo...
Robi się czerwona i prawi dalej:
— Dziś ta flądra przysyła do mnie jakiegoś draba z wymówieniem komornego. Nie wiem nawet, co jej do łba strzeliło, bo płacę przecież regularnie... A ona mi wymawia komorne, ta lafirynda i jeszcze rzuca cień na mój zakład... Mówi, że moje panny wdzięczyły się do studentów, co łże i myśli... Ona sobie myśli, że ja w środku zimy znajdę lokal... że się wyprowadzę z domu, do którego przywykli moi kundmani... Ależ ja mogę na tem stracić kilka tysięcy rubli, a kto mi to zwróci?...
Było mi naprzemian zimno i gorąco, kiedym słuchał tej perory, wypowiadanej silnym kontraltem, przy gościach... Ledwiem babę wyciągnął do mego mieszkania i uprosiłem, ażeby nam wytoczyła proces o szkody i straty.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.