Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedy sekret, to sekret — rzekła najrezolutniejsza z nich. — Państwo także nie jesteście tu potrzebni.
Nastąpił nowy atak pożegnań, pocałunków, pocieszeń i, ledwie że wyszli na złamanie karku całą bandą, ceremoniując się jeszcze we drzwiach i na schodach. Ach, te baby!... Czasem myślę, że Pan Bóg po to stworzył Ewę, ażeby obmierzić Adamowi pobyt w raju.
Zostaliśmy nareszcie w kółku familijnem, ale salonik był już tak nasycony kopciem i smutkiem, że ja sam straciłem wszelką energią; biadającym głosem poprosiłem panią Stawską, ażeby mi było wolno otworzyć lufcik i tonem mimowolnego wyrzutu poradziłem jej, ażeby przynajmniej od tej pory zasłaniała rolety w oknach.
— Pamięta pani — rzekłem do pani Misiewiczowej — jak ja dawno zwracałem uwagę na te rolety?... Gdyby były zasłonięte; pani Krzeszowska nie mogłaby śledzić, co się dzieje w mieszkaniu pań.
— Prawda, ale któż się tego spodziewał? — odparła pani Misiewiczowa.
— Takie już nasze szczęście — szepnęła pani Stawska.
Usiadłem na fotelu, splotłem ręce tak, że mi kości w nich trzeszczały i ze spokojną rozpaczą przysłuchiwałem się jękliwym opowiadaniom pani Misiewiczowej o hańbie, jaka na ich rodzinę spada