cokilka lat, o śmierci, która jest kresem ludzkich cierpień, o nankinowych spodniach ś. p. Misiewicza i mnóstwie tym podobnych rzeczy. Nim upłynęła godzina, byłem pewny, że sprawa o lalkę skończy się aktem jakiegoś ogólnego samobójstwa, przy którym ja, konając u nóg pani Stawskiej, ośmielę się wyznać, że ją kocham.
Wtem ktoś mocno zadzwonił do kuchni.
— Rewirowy! — krzyknęła pani Misiewiczowa.
— Panie przyjmują? — zapytał gość Maryany głosem tak pewnym, że odrazu odzyskałem otuchę.
— Jest Wokulski — rzekłem do pani Stawskiej i pokręciłem wąsa.
Na cudnej twarzy pani Heleny ukazał się rumieniec podobny do listka bladej róży na śniegu. Boska kobieta!... O, dlaczegoż ja nie jestem Wokulskim... Dopierożbym...
Wszedł Stach, pani Helena wysunęła się na jego spotkanie.
— Nie gardzi pan nami?... — spytała zdławionym głosem.
Wokulski ze zdziwieniem popatrzył jej w oczy i... dwa razy razporaz... dwa razy, żebym tak zdrów był, pocałował ją w rękę; z jaką zaś zrobił to tkliwością, najlepszy dowód, że nie było słychać zwykłego w takich razach mlaśnięcia.
— Ach, więc przyszedłeś, szlachetny panie Wokulski?... nie wstydzisz się nieszczęśliwych ko-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.