biet, okrytych hańbą... zaczęła nie wiem już który raz, pani Misiewiczowa swoję mowę powitalną.
— Za pozwoleniem — przerwał jej Wokulski. — Położenie pań jest niewątpliwie przykre, ale nie widzę powodu do desperacyi. Za parę tygodni sprawa wyjaśni się; a dopiero wtedy będzie mogła rozpaczać, ale nie żadna z pań, tylko ta waryatka baronowa. Jak się masz, Heluniu — dodał, całując dziewczynkę.
Głos jego był tak spokojny i stanowczy, a całe zachowanie tak naturalne, że pani Misiewiczowa przestała jęczyć, a pani Stawska jakby raźniej spojrzała na mnie.
— Więc cóż mamy robić, szlachetny panie Wokulski, który nie wstydziłeś się... — zaczęła pani Misiewiczowa.
— Trzeba czekać na proces — przerwał Wokulski — dowieść w sądzie pani baronowej, że kłamie, wytoczyć jej sprawę o oszczerstwo i, jeżeli pójdzie zato do kozy, nie darować ani jednej godziny. Jakiś miesiąc przepędzony w celi, zrobi jej bardzo dobrze. Zresztą mówiłem już z adwokatem, który jutro przyjdzie do pań.
— Bóg cię zesłał, panie Wokulski!... — zawołała już zupełnie naturalnym głosem pani Misiewiczowa, zrywając z głowy chustkę.
— Przyszedłem tu w ważniejszym interesie — rzekł Stach do pani Stawskiej (pilno mu widać
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.