opowiadania o tragedyi, która powinna była wstrząsnąć każde szlachetne serce.
Już nawet zapomniałem o szkaradnym procesie pani Krzeszowskiej przeciw tej niewinnej, tej czystej, tej cudnej pani Stawskiej, kiedy, jakoś w końcu stycznia, spadły na nas dwa gromy: wieść o tem, że w Wietlance wybuchła dżuma i awizacye z sądu do Wokulskiego i do mnie na jutro. Mnie nogi pocierpły i tak mi to cierpnięcie szło od pięt do kolan, później do żołądka, celując oczywiście w stronę serca. Myślę: „dżuma albo paraliż?...“ Ale, że Wokulski przyjął awizacyą bardzo obojętnie, więc i ja nabrałem otuchy.
Idę tedy wieczorem, wciąż pełen otuchy, do tych pań, już na nowe ich mieszkanie, gdy naraz słyszę na środku ulicy: brzęk-brzęk... brzęk-brzęk!... O rany boskie, ależto aresztantów prowadzą?... Co za okropna wróżba...
Oj, jakież mnie smutne myśli opanowały: „A jeżeli sąd nie uwierzy nam, (boć przecie omyłki są możliwe), i jeżeli tę najszlachetniejszą kobietę wtrącą do więzienia, choćby na tydzień, choćby na jeden dzień — cóż wtedy? — Ona tego nie przeżyje, ani ja... Gdybym zaś przeżył, to chyba tylko — ażeby biedna Helunia miała opiekę...“
Tak! Ja muszę żyć... Ale jakie to będzie życie!...
Wchodzę do tych dam... A, znowu cała awantura! Pani Stawska siedzi blada na stołeczku, a pani
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.