się w pierwszej ławce, obok jegomości z rozerwanym paltotem i podbitem okiem, na którego brzydko spoglądał jeden z obecnych rewirowych.
„Pewnie znowu jakiś zatarg z policyą“ — pomyślałem.
Nagle usta same otworzyły mi się z podziwu; ujrzałem bowiem przed katedrą sędziego pokoju całą gromadę znanych mi osób. Nalewo od stołu — pani Krzeszowska, jej robaczywy adwokat i ten hultaj Maruszewicz, a naprawo dwaj studenci. Jeden z nich odznaczał się bardzo wytartym mundurem i niezwykle obfitą wymową; drugi miał jeszcze mocniej wytarty mundur, kolorowy szalik na szyi i wyglądał, dalibóg, jak emigrant z przed pogrzebowego domu.
Przypatrzyłem mu się lepiej. Tak, to on, to jest ten sam mizerny młody człowiek, który podczas pierwszej bytności Wokulskiego u pani Stawskiej, rzucił baronowej śledzia na głowę. Kochany chłopak!... Ale też nie zdarzyło mi się widzieć nic równie chudego i żółtego...
W pierwszej chwili myślałem, że między tymi przyjemnymi młodzieńcami i baronową, toczy się proces właśnie o owego śledzia.
Wnet jednak przekonałem się, że chodzi o co innego, że mianowicie pani Krzeszowska, zostawszy właścicielką domu, chce z niego wyrzucić swoich najzapamiętalszych wrogów, a zarazem najniewypłacalniejszych lokatorów.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/077
Ta strona została uwierzytelniona.