W sali wybuchnął śmiech; sędzia, dla uratowania powagi, zanurzył głowę w papierach i, po dłuższej pauzie, surowo zapowiedział, że śmiać się nie wolno i że każdy, zakłócający porządek, ulegnie karze pieniężnej.
Korzystając z zamieszania, Patkiewicz, szarpnął kolegę za rękaw i szepnął ponuro:
— Cóż ty, świnio Maleski, kpisz sobie ze mnie w publicznem miejscu?
— Bo jesteś przystojny, Patkiewicz; kobiety wściekają się za tobą!
— To przecież nie dlatego... — mruknął Patkiewicz, znacznie spokojniejszym tonem.
— Kiedyż panowie zapłacą dwanaście rubli, kopiejek pięćdziesiąt, za miesiąc styczeń? — spytał sędzia.
Pan Patkiewicz tym razem udał człowieka, który ma bielmo na lewem oku i lewą część twarzy sparaliżowaną; pan Maleski zaś pogrążył się w głębokiem zamyśleniu.
— Gdybyśmy — rzekł po chwili — mogli zostać do wakacyj, to... Ale tak!... Niech nam pani baronowa zabierze umeblowanie.
— Ach, nic już nie chcę, nic... Tylko wyprowadźcie się panowie! Nie mam żadnej pretensyi o komorne... — zawołała baronowa.
— Jak się ta kobieta kompromituje — szepnął nasz adwokat. — Włóczy się po sądach, bierze takiego szubrawca na doradcę...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.