zemdleje i może umrzeć, jeżeli prędko jej nie otrzeźwimy... Czy nie sądzisz, kochany panie, że dobrzebym zrobiła, gdybym upadła do nóg sędziemu i zaklęła go...
— Ależ pani, to wszystko niepotrzebne... właśnie mówił nasz adwokat, że baronowa możeby i chciała cofnąć skargę, tylko już nie wolno.
— Ależ my ustąpimy! — zawołała staruszka.
— O, co to, to nie, szanowna pani — odezwałem się trochę niecierpliwie. — Albo wyjdziemy ztąd kompletnie oczyszczeni, albo...
— Umrzemy, chcesz powiedzieć? — przerwała staruszka. — O, nie mów tego... Pan nawet nie wiesz, jak przykro w moim wieku słyszeć o śmierci...
Cofnąłem się od zrozpaczonej staruszki i podszedłem do pani Stawskiej.
— Jakże się pani czuje?
— Doskonale! — odpowiedziała z mocą. — Jeszcze wczoraj bałam się okropnie; ale już po spowiedzi lżej odetchnęłam, a od chwili kiedy tu jestem, czuję się zupełnie spokojną.
Uścisnąłem ją za rękę długo... długo... tak, jak umieją ściskać tylko prawdziwie kochający i pobiegłem do swej ławki, gdyż Wokulski, a za nim sędzia weszli do sali.
Serce mi uderzyło jak młot... Spojrzałem wokoło. Pani Misiewiczowa widocznie modliła się z zamkniętemi oczyma, pani Stawska była bardzo blada, lecz zdecydowana, pani baronowa szarpała
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.