Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

Zeszedł na salę, uścisnął za rękę panią Stawską i dodał:
— Bardzo mi przykro, żem panią sądził i bardzo mi przyjemnie, że mogę powinszować.
Pani Krzeszowska dostała spazmów, a dama z czerwoną twarzą mówiła do swej sąsiadki:
— Na ładną buzię to i sędzia jest pażyrny... Ale nie tak to będzie w dniu ostatecznym! — westchnęła.
— Cholera!... jak to bluźni... — mruknął maglarz.
Poczęliśmy wychodzić. Wokulski podał rękę pani Stawskiej, z którą wysunął się naprzód, ja zaś ostrożnie zacząłem sprowadzać panią Misiewiczową z brudnych schodów.
— Mówiłam, że się tak skończy — upewniała mnie staruszka — ale pan to nie miałeś wiary...
— Ja nie miałem wiary?...
— Tak, chodziłeś jak struty... Jezus! Marya... A toco?...
Ostatnie te słowa skierowane były do mizernego studenta, który wraz ze swoim towarzyszem czekał przed bramą, widocznie na panią Krzeszowską; a myśląc, że ona wychodzi, ucharakteryzował się na trupa przed... panią Misiewiczową!...
Wnet poznał swoję omyłkę i zawstydził się tak, że pobiegł parę kroków naprzód.