pani Stawskiej, co nawet trochę ubodło Millerową. Na czwarty zaś dzień...
No, on wprawdzie nie był ani u Millerowej, ani u pani Stawskiej, ale zato mnie zdarzyły się dziwne wypadki.
Przed południem, (jakoś nie było gości w sklepie), ni ztąd, ni zowąd, przychodzi do mnie kto?.. Młody Szlangbaum, ten starozakonny, który pracuje w ruskich tkaninach.
Patrzę, mój Szlangbaum zaciera ręce, wąs do góry, głowa pod sufit... Myślę: zwaryował, czy co?... A on — kłania mi się, ale z głową zadartą i mówi dosłownie te wyrazy:
— Spodziewam się, panie Rzecki, że cokolwiek nastąpi, będziemy dobrymi przyjaciółmi...
Myślę:
„Tam do dyabła, czy Stach nie dał mu dymisyi?...“
Więc odpowiadam:
— Możesz być pewny, panie Szlangbaum, mojej życzliwości, cokolwiekbądź nastąpi, byleś... nie popełnił nadużycia, panie Szlangbaum...
Na ostatnie słowa położyłem nacisk, bo mi mój pan Szlangbaum wyglądał tak, jakby miał zamiar, albo nasz sklep kupić, (co wydaje mi się nieprawdopodobnem), albo kasę okraść... Czego, lubo jest uczciwy starozakonny, nie uważałbym za rzecz niemożliwą.
On to widać zmiarkował, bo uśmiechnął się nieznacznie i wyszedł do swojego oddziału. W kwa-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.