drans później wpadłem tam niby niechcący, ale, zastałem go, jak zwykle, przy robocie. Owszem, powiedziałbym nawet, że pracował gorliwiej, niż zwykle: wbiegał na drabinki, wydobywał sztuki rypsu i aksamitu, wkładał je napowrót do szaf, słowem, kręcił się jak bąk.
„Nie — myślę, — już ten chyba nas nie okradnie...“
Spostrzegłem, co mnie również zastanowiło, że pan Zięba jest uniżenie grzeczny dla Szlangbauma, a na mnie patrzy trochę zgóry, choć jeszcze niebardzo.
„Ha! — myślę — chce Szlangbaumowi wynagrodzić dawne krzywdy, a wobec mnie, najstarszego subjekta, zachowuje godność osobistą... Bardzo uczciwie robi, zawsze bowiem należy trochę zadzierać głowy wobec wyższych, a być uprzedzająco grzecznym dla niższych...“
Wieczorkiem, zaszedłem do restauracyjki na piwko. Patrzę, jest pan Szprot i radca Węgrowicz. Ze Szprotem od tamtej afery, coto o niej mówiłem, jesteśmy na stopie obojętności, ale z radcą witam się kordyalnie. A on do mnie:
— No i co, już?...
— Przepraszam — mówię — ale nie rozumiem. (Myślałem, że robi aluzyą do procesu pani Stawskiej). Nie rozumiem — mówię — panie radco.
— Czego nie rozumiesz — on mówi, — tego, że sklep sprzedany?...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.