„A ja pana najlepiej zapamiętałam, kiedy pan w lecie był w tej kamienicy, gdzie mieszkałyśmy. I nie wiem dlaczego zdawało mi się...“
— A coto był za kłopot z temi parszportami!... Bóg wie, kto brał, komu oddawał, czyje wpisał nazwisko... — opowiadała pani Misiewiczowa.
„...Owszem, ile tylko razy pan zechce...“ — mówiła, rumieniąc się, pani Stawska.
„...I nie będę natrętny?...“
— Piękna para! — rzekłem półgłosem do pani Misiewiczowej.
Spojrzała na nich i wzdychając, odparła:
— Cóż z tego, choćby nieszczęśliwy Ludwik już nawet nie żył?
— Miejmy w Bogu ufność...
— Że żyje?... — spytała staruszka, wcale nie zdradzając zachwytu.
— Nie, nie o tem mówię... Ale...
— Mamo, ja już spać chcę — odezwała się Helunia.
Wokulski wstał z kanapki i pożegnaliśmy damy.
„Kto wie — pomyślałem, — czy ten jesiotr nie połknął już haczyka?...“
Na dworze wciąż sypał śnieg; Stach odwiózł mnie do domu i, nie wiem z jakiej racyi, czekał w sankach, aż wejdę w bramę.
Wszedłem, ale zatrzymałem się w sieni, I dopiero, kiedy stróż zamknął bramę, usłyszałem na ulicy dzwonki odjeżdżających sanek.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.