Ależ ona, przysięgnę, już dziś kocha się biedactwo w Wokulskim... Humor jej się zepsuł, po nocach nie sypia, tylko wzdycha, mizernieje kobiecisko, a kiedyście tu byli wczoraj, cóż się z nią działo... Ja, matka, poznać jej nie mogłam...
— Więc — basta!.. — przerwałem. — Moja głowa w tem, ażeby Wokulski bywał tu jaknajczęściej, a pani... niech dobrze usposabia panią Helenę. Wyrwiemy Stacha z rąk tej panny Łęckiej i... bodaj przed świętym Janem wesele...
— Bój się Boga, ależ Ludwiczek?...
— Umarł, umarł... — mówię. — Głowę sobie dam uciąć, że już nie żyje...
— Ha, w takim razie, wola boska...
— Tylko... proszę panią o sekret. To gruba gra...
— Za kogóżto mnie masz, panie Rzecki? — obraziła się staruszka, — Tu... tu... — dodała, stukając się w piersi — tu każda tajemnica leży, jak w grobie. A temwięcej tajemnica mego dziecka i tego szlachetnego człowieka.
Oboje byliśmy głęboko wzruszeni.
— Cóż — rzekłem pochwili, zabierając się do wyjścia, — cóż, czy przypuściłby kto, że taka drobna rzecz, jak lalka, może przyczynić się do uszczęśliwienia dwojga ludzi?
— Jakto lalka?
— No, jakże?... Gdyby pani Stawska nie kupiła u nas lalki, nie byłoby procesu, Stach nie wzru-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.