— Jakaż nieostrożna pani Misiewiczowa!...
— Ale! — mówi Wirski — cóż miała robić nieboga, jeżeli Denowa wpadła na nią zgóry, że Wokulski przesiaduje u nich do rana, że to jakieś nieczyste sprawy... Naturalnie zatrwożona staruszka powiedziała jej, że tu nie chodzi o figle, ale o sakrament i że może pobiorą się około świętego Jana.
Aż mnie głowa zabolała... Ale cóż robić? Aj, te baby, te baby!...
— Cóż słychać na mieście? — pytam Wirskiego, ażeby raz skończyć kłopotliwą rozmowę.
— Awantury — mówi, — awantury z baronową! Ale daj mi pan cygaro, bo to dwie duże historye.
Podałem mu cygaro, a on opowiedział rzeczy, które ostatecznie przekonały mnie, że — źli, prędzej czy później, muszą być ukarani, dobrzy — wynagrodzeni i że w najzakamienialszem sercu tli się przecież iskra sumienia.
— Dawnoś pan był u naszych dam? — zaczyna Wirski.
— Ze cztery... z pięć dni... — odparłem. — Pojmujesz pan, że nie chcę przeszkadzać Wokulskiemu, a... i panu radzę to samo. Młoda z młodym prędzej porozumie się, aniżeli z nami, starymi.
— Za pozwoleniem! — przerywa Wirski. — Mężczyzna 50-cioletni nie jest starym; jest dopiero dojrzałym...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.