— Jak jabłko, które już spada.
— Masz pan racyą: mężczyzna 50-cioletni jest bardzo skłonny do upadku. I gdyby nie żona i dzieci... Panie Ignacy!... panie Rzecki!... niech mnie dyabli wezmą, jeżelibym się nie ścigał z młodymi. Ale panie, żonaty człowiek to kaleka: kobiety na niego nie patrzą, chociaż... panie Ignacy!...
W tem miejscu oczy mu się zaiskrzyły i zrobił taką pantominę, że, jeżeli jest naprawdę pobożnym, jutro powinien iść do spowiedzi.
Jużto wogóle uważam, że ze szlachtą jest tak... Do nauki, ani do handlu nie ma głowy, do roboty go nie napędzisz, ale do butelki, do wojaczki i do sprosności zawsze gotów, choćby nawet trumną zalatywał. Paskudniki!
— Wszystko to dobrze — mówię, — panie Wirski, ale cóżeś mi pan miał opowiedzieć?
— Aha! właśnie o tem myślałem — mówi on, a dymi cygarem, jak kocioł asfaltu. Otóż tedy, pamiętasz pan tych studentów z naszej kamienicy, co mieszkali nad baronową?...
— Maleski, Patkiewicz i ten trzeci. Co nie miałbym pamiętać takich dyabłów. Jowialne chłopaki!
— Bardzo, bardzo! — potwierdza Wirski. — Niech mnie Bóg skarze, jeżeli przy tych urwipołciach można było utrzymać młodą kucharkę dłużej jak ośm miesięcy. Panie Rzecki! Mówię ci, że oni we trzech zaludniliby wszystkie ochrony... Ich tam
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.