„Boże miłosierny! Potrzebne też to panu takie figle?...“
„Inaczej nie miałbym przyjemności pożegnać szanownej pani“ — odpowiada Patkiewicz — i, słyszę, pokazał jej takiego nieboszczyka, że baba runęła nawznak, na podłogę, wołając:
„Niema mnie kto bronić!... Niema już mężczyzn!... Mężczyzny!... mężczyzny!...
Krzyczała tak głośno, że ją było słychać na całym dziedzińcu i nawet komornik bardzo opacznie wytłomaczył sobie jej wołania, bo powiedział do stójkowych:
„Ot, w jaką chorobę wpadła biedna kobieta!... Trudno, już ze dwa lata jest w separacyi z mężem.“
Patkiewicz, jako medyk, pomacawszy puls baronowej, kazał jej zadać waleryany i najspokojniej wyszedł. A tymczasem, w ich lokalu, ślusarz wziął się do odbijania angielskiego zatrzasku. Kiedy już skończył swoję czynność i dobrze drzwi pokaleczył, Maleski nagle przypomiał sobie, że oba klucze: od zamku i od zatrzasku, ma w kieszeni.
Ledwie baronowa doszła do przytomności, zaraz ów adwokat począł ją namawiać, ażeby wytoczyła proces i Patkiewiczowi i Maleskiemu; ale baba jest już tak zrażona do procesów, że tylko zwymyślała swego doradcę i przysięgła, iż od tej pory żadnemu studentowi nie wynajmie lokalu, choćby na wieki miał stać pustkami.
Potem, jak mi mówiono, z wielkim płaczem
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.