Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, nawet zależy mi, ażeby nie był tajemnicą. Najprzód, jeszcze u prezesowej... Jakże ona się ma?
— Bardzo źle — odparła pani Wąsowska. — Starski już prawie nie opuszcza jej pokoju, a rejent przyjeżdża codzień, ale zdaje się napróżno... Więc co do programu?...
— Jeszcze w Zasławku — ciągnęła panna Izabela — wspominałam o pozbyciu się tego sklepu (tu oblał ją rumieniec), który też ma być sprzedany najpóźniej w czerwcu.
— Pysznie. Cóż dalej?
— Następnie mam kłopot z tą spółką handlową. On, rozumie się, rzuciłby ją natychmiast, ale ja się zastanawiam. Przy spółce dochody wynoszą około 90 tysięcy rubli, bez niej tylko 30 tysięcy, więc pojmujesz, że można wahać się...
— Widzę, że zaczynasz znać się na cyfrach.
Panna Izabela pogardliwie rzuciła ręką.
— Ach, już chyba nigdy nie poznam się z niemi. Ale on mi to wszystko tłómaczy, trochę ojciec... i trochę ciotka.
— I mówisz z nim tak wprost?...
— No, nie... Ale ponieważ nam niewolno pytać się o wiele rzeczy, więc musimy tak prowadzić rozmowę, ażeby nam wszystko powiedziano. Czyżbyś tego nie rozumiała?
— Owszem. I cóż dalej? — badała pani Wąsowska nie bez odcienia niecierpliwości.