wieka ciężko poranionego, nietylko ból by go opuścił, ale chyba zagoiłyby mu się rany.
— Pan myśli, że jestem czarodziejką? — spytała bardzo zakłopotana.
— Nie, pani. Ja myślę, że tak, jak pani wyglądały kobiety święte.
— Pan Wokulski ma racyą — potwierdziła pani Misiewiczowa.
Pani Stawska zaczęła się śmiać...
— O, ja i święta!... — odparła. — Gdyby kto mógł zajrzeć w moje serce, dopiero przekonałby się, jak dalece zasługuję na potępienie... Ach, ale teraz wszystko mi jedno!... — zakończyła z desperacyą w głosie.
Pani Misiewiczowa nieznacznie przeżegnała się, Wokulski nie zwrócił nato uwagi...
Myślał o innej...
Swoich uczuć dla Wokulskiego pani Stawska nie umiałaby określić.
Z widzenia znała go od lat kilku, nawet wydawał jej się przystojnym człowiekiem, ale nic jej nie obchodził. Potem Wokulski zniknął z Warszawy, rozeszła się wieść, że pojechał do Bułgaryi, a później, że zrobił wielki majątek. Dużo mówiono o nim i pani Stawska zaczęła się nim interesować, jako przedmiotem publicznej ciekawości. Gdy zaś jeden ze znajomych powiedział o Wokulskim:
— To człowiek dyabelnie energiczny.
Pani Stawskiej podobał się frazes: „dyabelnie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.