sobą, że ten człowiek obchodzi ją i że jest jej równie drogim, jak Helunia i matka...
Odtąd zaczęło się dla niej dziwne życie. Ktokolwiek przyszedł do nich, mówił jej wprost, albo z ogródkami o Wokulskim. Pani Denowa, pani Kolerowa i pani Radzińska tłómaczyły jej, że Wokulski jest najlepszą partyą w Warszawie; matka napomykała, że Ludwiczek już nie żyje, a zresztą choćby żył, nie zasługuje na jej pamięć. Nareszcie Rzecki za każdą bytnością opowiadał, że jego Stach jest nieszczęśliwy, że trzeba go ocalić, a ocalić go może tylko ona.
— W jaki sposób?... —- zapytała, sama nie dobrze rozumiejąc, co mówi.
— Niech go pani pokocha, to znajdzie się sposób — odparł Rzecki.
Nie odpowiedziała nic, ale w duszy robiła sobie gorzkie wyrzuty, że nie potrafi kochać Wokulskiego, choćby chciała. Już serce jej wyschło; zresztą ona sama nie jest pewna, czy ma serce... Wprawdzie myślała wciąż o Wokulskim, podczas zajęć sklepowych, czy w domu; czekała jego odwiedzin, a gdy nie przyszedł, była rozdrażniona i smutna. Często śnił jej się, ale to przecie nie miłość; ona nie jest zdolna do miłości. Jeżeli miałaby powiedzieć prawdę, to już nawet męża przestała kochać. Zdawało jej się, że wspomnienie o nieobecnym jest jak drzewo w jesieni, z którego
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.