— Ma do tego prawo. Wszak od lipca zostastanie właścicielem.
— A tymczasem demoralizuje kolegów, swoich przyszłych subjektów?...
— On ich rozpędzi!...
— I ten pański ideał, kiedy prosił Stacha o posadę, to już wówczas myślał o zagarnięciu naszego sklepu?
— Nie zagarnia, tylko kupuje! — zawołał doktor. — Może wolałbyś pan, ażeby sklep zmarniał, nie znalazłszy nabywcy?... I kto z was mądrzejszy: pan, który po kilkudziesięciu latach nie masz nic, czy on, który w ciągu roku zdobywa taką fortecę, nikomu notabene nie robiąc krzywdy, a Wokulskiemu płacąc gotówką?...
— Może masz pan racyą, ale mnie jakoś się to nie wydaje — mruknął Rzecki, potrząsając głową.
— Nie wydaje się panu, bo należysz do tych, co sądzą, że ludzie jak kamienie muszą porastać mchem, nie ruszając się z miejsca. Dla pana Szlangbaumy zawsze powinni być subjektami, Wokulscy zawsze pryncypałami, a Łęccy zawsze jaśnie wielmożnymi... Nie, panie! Społeczeństwo jest jak gotująca się woda: co wczoraj było na dole, dziś pędzi w górę...
— A jutro znowu spada na dół — zakończył Rzecki. — Dobranoc doktorze.
Szuman ścisnął go za rękę.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.