przykro dotknęły Wokulskiego; mimo to w oznaczonym terminie poszedł do hotelu.
— Pan Molinari w domu? — zapytał szwajcara.
Szwajcar, człowiek znajomy, wyprawił pomocnika na górę, sam zaś zaczął bawić Wokulskiego rozmową:
— To wielmożny panie, mamy ruch w hotelu z tym włochem!... Schodzą się państwo jak do cudownego obrazu, ale najwięcej kobiety...
— Oho!...
— Tak, wielmożny panie. Taka najpierwiej przysyła mu list, potem bukiet, a nareszcie sama przychodzi, za woalką, bo myśli, że jej nikt nie pozna... To panie śmiech dla całej służby!... On niekażdą przyjmuje, choć która da jego lokajowi ze trzy ruble. Ale czasem, jak trafi mu się dobry humor, to nieraz dobiera sobie chłopisko jeszcze dwa numery, każdy w innej stronie kurytarza, i w każdym inną rozwesela. Taki bestya zajadły...
Wokulski spojrzał na zegarek. Upłynęło z dziesięć minut na czekaniu, więc pożegnał szwajcara i poszedł na schody, czując, że gniew zaczyna w nim kipieć. „Tęgi blagier! — myślał. — Ale też i miłe te kobietki...“
W drodze spotkał go zadyszany pomocnik szwajcara.
— Pan Molinari — rzekł — kazał prosić ażeby jaśnie pan chwilkę zaczekał...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.