Wokulski chciał schwycić za kark posłańca, ale pohamował się i... zawrócił na dół...
— Jaśnie pan odchodzi?... Co mam powiedzieć panu Molinaremu?...
— Powiedz mu, ażeby... Rozumiesz?...
— Powiem, jaśnie panie, tylko on nie zrozumie — odpowiedział zadowolony lokaj, a wpadłszy do szwajcara, rzekł:
— Przynajmniej znalazł się choć jeden pan, co się poznał na tym kundlu włochu... O hycel! łeb to zadziera, ale nim ci da człeku dziesiątczynę, to ją pierwiej ze trzy razy obejrzy. Legawa suka go urodziła, pokrakę... Zgnilec... obieżyświat... kopernik!...
Była chwila, że Wokulski uczuł żal do panny Izabeli. Jak można zapalać się do człowieka, z którego nawet hotelowa służba żartuje!... Jak można zapisywać się na długą listę jego wielbicielek... Czy wkońcu godziło się zmuszać go, ażeby szukał znajomości z takim płytkim blagierem!...
Ale wnet ochłonął; przyszła mu bardzo słuszna uwaga, że panna Izabela, nie znając Molinarego, daje się tylko unosić prądowi jego reputacyi.
„Pozna go i ochłonie — pomyślał — tylko już ja nie będę im służył za pośrednika.“
Kiedy Wokulski wrócił do domu, zastał u siebie Węgiełka, który czekał na niego od godziny.
Chłopak wyglądał powarszawsku, ale był trochę mizerny.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.