— Tego się lękasz? — spytał. — Daję ci słowo honoru, że nigdy nie widuję tej panny.
Węgielek odetchnął.
— To i chwała Bogu. Bo jedno, że nie śmiałbym przecie panu włazić w drogę za jego dobroć, a podrugie...
— Cóż podrugie?
— Podrugie, widzi pan: że ona się puszczała, to przez nieszczęście, źli ludzie ją skrzywdzili i temu ona niewinna. Ale żeby ona teraz nademną chorym płakała, a do wielmożnego pana chodziła, to już byłaby taka szelma, jak wściekły pies, coto tylko zabić, ażeby ludzi nie kąsał.
— A zatem?... — spytał Wokulski.
— Ha, cóż? ożenię się po świętach — odparł Węgiełek. — Przecie ona za nieswoje grzechy cierpić nie może. Nie jej to była wola.
— Masz jeszcze jaki interes?
— Już nic.
— Więc bywaj zdrów, a przed ślubem wstąp do mnie. Ona będzie miała 500 rubli posagu, no i co potrzeba na bieliznę i gospodarstwo.
Węgiełek opuścił go bardzo wzruszony.
„Oto logika prostych serc! — pomyślał Wokulski. — Pogarda dla występku, miłosierdzie dla nieszczęścia.“
Naiwny mieszczanin, w jego oczach wyrósł na posłannika odwiecznej sprawiedliwości, który zdeptanej kobiecie przyniósł spokój i przebaczenie.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.