mienie, kiedy przypominała sobie zuchwałe czyny skrzypka. Przy pierwszych słowach powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką zna; idąc na kolacyą, namiętnie przytulał jej ramię i oświadczył, że ją kocha. A przy kolacyi, bez względu na obecność Szastalskiego i panny Rzeżuchowskiej, tak natarczywie szukał pod stołem jej ręki, że... cóż miała zrobić?...
Podobnie gwałtownych uczuć nie spotkała jeszcze nigdy. On naprawdę musiał ją pokochać, od pierwszego wejrzenia, szalenie, na śmierć... Czy jej wreszcie nie szepnął, (co nawet zmusiło ją do opuszczenia stolika), że bez namysłu oddałby życie za kilka dni spędzonych z nią razem...
„I naco on się narażał, mówiąc coś podobnego?“ — pomyślała panna Izabela. Nie przyszło jej do głowy, że conajwyżej narażał się na opuszczenie towarzystwa przed końcem kolacyi.
„Co za uczucie!... co za namiętność!...“ — powtarzała w duchu.
Przez dwa dni panna Izabela nie wychodziła z domu i nikogo nie przyjmowała. W trzecim dniu zdawało jej się, że Apolo, jakkolwiek wciąż podobny do Molinarego, chwilami przypomina Starskiego. Tegoż dnia popołudniu przyjęła panów Rydzewskiego i Pieczarkowskiego, którzy oświadczyli jej, że Molinari opuszcza już Warszawę, że zraził do siebie całe towarzystwo, że jego album z recenzyami jest blagą, ponieważ nie umieszczono
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.