Wokulski zaczął chodzić.
— Masz racyą. Ale swoją drogą, jeżeli baby kłócą się, trzeba je rozdzielić... Namów Stawską, ażeby sama na siebie założyła sklep, a my jej dostarczymy funduszów. Odrazu o tem myślałem, a teraz widzę, że niewarto dłużej odkładać.
Pan Ignacy naturalnie w tej chwili pobiegł do swoich pań i zawiadomił je o wielkiej nowinie.
— Nie wiem, czy nam wypada przyjmować taką ofiarę? — odezwała się zakłopotana pani Misiewiczowa.
— Cóżto za ofiara? — zawołał Rzecki. — Spłacicie nas panie w ciągu paru lat i basta. Jakże pani sądzi?... — zapytał pani Stawskiej.
— Zrobię tak, jak zechce pan Wokulski. Każe mi otworzyć sklep, otworzę; każe zostać u Milerowej, zostanę.
— Ależ Helenko!... — zreflektowała ją matka. — Pomyśl, naco się narażasz, mówiąc w podobny sposób?... Całe szczęście, że nas nie słyszy nikt obcy.
Pani Stawska umilkła, ku wielkiemu zmartwieniu pani Misiewiczowej, którą przerażała stanowczość córki, dotychczas tak łagodnej i uległej.
Pewnego dnia Wokulski, przechodząc ulicą, spotkał karetę pani Wąsowskiej; ukłonił się i szedł dalej bez celu; wtem dopędził go służący.
— Jaśnie pani prosi...
— Co się z panem dzieje?... — zawołała
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.