Gdy Mikołaj otworzył mu drzwi, kazał zameldować się pannie Łęckiej... Była sama i przyjęła go natychmiast, zarumieniona i zmieszana.
— Tak dawno nie był pan u nas — rzekła. — Czy pan był chory?...
— Gorzej pani — odpowiedział, nie siadając. — Ciężko obraziłem panią, bez powodu...
— Pan, mnie?...
— Tak, pani, obraziłem panią podejrzeniami. Byłem — mówił stłumionym głosem — byłem na koncercie u państwa Rzeżuchowskich... Wyszedłem, nawet nie pożegnawszy się z panią... Już nie chcę mówić dalej... Czuję tylko, że ma pani prawo nie przyjmować mnie, jako człowieka, który nie ocenił pani... śmiał posądzać...
Panna Izabela głęboko spojrzała mu w oczy wyciągając rękę, rzekła:
— Przebaczam... Niech pan siada.
— Niech pani nie śpieszy się z przebaczeniem, bo ono może podnieść moje nadzieje...
Zamyśliła się...
— Mój Boże i cóż na to poradzę?... Niechże już pan ma nadzieję, jeżeli tak o nią chodzi...
— I to pani mówi, panno Izabelo...
— Tak widać było przeznaczone — odpowiedziała z uśmiechem.
Namiętnie ucałował jej rękę, której mu nie broniła, potem odszedł do okna i coś zdjął z szyi.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.