— Niech pani przyjmie to odemnie — rzekł i podał jej złoty medalion z łańcuszkiem.
Panna Izabela ciekawie zaczęła się przyglądać.
— Dziwny prezent, nieprawdaż? — mówił Wokulski otwierając medalion. — Widzi pani tę blaszkę, lekką jak pajęczyna?... A jednak jestto klejnot, jakiego nie posiada żaden skarbiec, nasienie wielkiego wynalazku, który może ludzkość przemienić. Kto wie, czy z tej blaszki nie urodzą się okręty nadpowietrzne. Ale mniejsza o nie... Oddając go pani, składam moję przyszłość...
— Więc to jest talizman?
— Prawie. Jestto rzecz, która mogła mnie wyciągnąć z kraju, a cały mój majątek i resztę życia utopić w nowej pracy. Może byłaby ona stratą czasu, maniactwem, ale w każdym razie myśl o niej była jedyną rywalką pani. Jedyną... — powtórzył z naciskiem.
— Myślał pan opuścić nas?...
— Nawet niedawniej jak dziś rano. Dlatego oddaję pani ten amulet. Odtąd, oprócz pani, już nie mam innego szczęścia na świecie; została mi pani albo śmierć.
— Jeżeli tak, więc biorę pana do niewoli — rzekła panna Izabela i zawiesiła medalion na szyi. A kiedy przyszło wsunąć go za stanik, spuściła oczy i zarumieniła się.
„Otom podły — pomyślał Wokulski. — I ja taką kobietę podejrzewałem... Ach, nędznik...“
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.