Maryanny schrypniętym głosem. — Panu znowu musiał jakiś łotr pożyczyć pieniędzy...
Ledwie to powiedziała, energicznie zadzwoniono do drzwi... Pani baronowa posłała najprzód Maryannę, a sama tknięta przeczuciem, pomimo bólu głowy, zaczęła się ubierać. Wszystko leciało jej z rąk...
Tymczasem Maryanna uchyliwszy drzwi zaczepione na łańcuch, zobaczyła w sieni jakiegoś bardzo dystyngowanego jegomościa z jedwabnym parasolem i ręczną walizką. Za jegomościem, który pomimo starannie ogolonych wąsów i bujnych faworytów, wyglądał nieco na kamerdynera, stali tragarze z kuframi i tłomokami.
— A coto?... — machinalnie zapytała służąca.
— Otworzyć drzwi, obie połowy!... — odparł jegomość z walizką. — Rzeczy pana barona i moje.
Drzwi otworzyły się, jegomość kazał tragarzom złożyć kufry i tłomoki w przedpokoju i zapytał:
— Gdzie tu gabinet jaśnie pana?...
W tej chwili przybiegła baronowa w niezapiętym szlafroku, z włosami w nieładzie.
— Coto?... — zawołała wzruszonym głosem. — Ach to ty, Leonie... Gdzie pan?...
— Zdaje się, że jaśnie pan u Stępka... Chciałbym złożyć rzeczy, ale nie widzę ani gabinetu pana, ani pokoju dla mnie...
— Zaczekajże... — mówiła gorączkowo baro-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom3.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.